Wakacje, ach wakacje! I to we Włoszech!
Włoskie słowo vacanze pochodzi od łacińskiego słowa vacare - wakat, bycie opróżnionym, bycie pustym, ale też zapas.
Nasi znajomi łapią się za głowę. "Po co jeździcie co roku do Toskanii, czy nie ma innych miejsc na świecie?". Dla mnie nie ma. Nie ma nic poza totalnym opróżnieniem swoich uczuć, myśli, zrobienia na zapas sił ze słońca, które wysusza tą ziemię od tysięcy lat.
Ta ziemia w Toskanii, którą tak pokochaliśmy, ci ludzie, twardzi, nieustępliwi, którzy muszą borykać się z suszami w lecie i wilgocią w zimie, którzy stwarzają tą krainę kamienia i wina, zaspokajają moje potrzeby przynależności i bezpieczeństwa. W Toskanii znajdują wszystko co kocham, dobre jedzenie, dobre wino, słońce i krajobrazy. A do tego morze Śródziemne, słone i wspaniałe.
Podróż pierwsza
Podróż 1400 km samochodem jest męcząca. Musisz pokonać Czechy, Austrię z krętymi drogami i tunelami przez Alpy, a potem okręg Veneto, z wiecznymi korkami, Emilię Romagnę, by wjechać do Toskanii. 1400 km za kółkiem jest szalone i kończy się ogromnym zmęczeniem.
Czasem, by zmniejszyć to obciążenie, śpimy gdzieś po drodze.
Tym razem padło na Ferrarę! Byliśmy już w Padwie, w Weronie, Mediolanie. Ferrara jawiła się na horyzoncie jako jeszcze jedno włoskie miasteczko na drodze do Toskanii. Pomimo zachęt przewodników, licznych opisów na internecie, spotyka mnie rozczarowanie.
Ferrara jest brzydka. Być może mój estetyczny umysł nie może zrozumieć Włochów, którzy od kilku lat w ogóle nie dbają o ład przestrzenny w swoich miastach.
Gdzie się podziały renesansowe fortyfikacje, place i renesansowe kościoły? Zginęły w gąszczu odrapanych kamienic, dosztukowanych byle gdzie i byle jak fontann bez wody, ulic z wielkimi dziurami i ton śmieci. Zginęły na wśród plątaniny kabli i wystających rur kanalizacyjnych.
Pośród tego bałaganu, w centralnym miejscu miasta wyrasta olbrzymia katedra, im. św. Jerzego Męczennika. Jest bardzo stara. Najstarsza część ołtarza konsekrowana była w XII wieku. Nad wejściem piękny typmanom, dłuta Mikołaja z Ferrary. Część loggi i portali została wykonana jeszcze w średniowieczu i nosi ślady stylu romańskiego. Część portyku jest typowo gotycka. Zawsze ilekroć jestem we włoskich katedrach fascynują mnie marmurowe podłogi, wykończone często po bokach trawertynem.
Dodatkowo jeszcze połączenia stylów, łączenie architektury romańskiej i gotyku, z wczesnym renesansem. Po trzęsieniu ziemi dobudowane krużganki i zmieniona fasada.
Katedra znów jest w remoncie. Być może kiedyś droga zaprowadzi mnie do Ferrary, a wtedy sprawdzę, czy coś się zmieniło.
 |
Marmurowa podłoga
|
 |
Polichromie
|
 |
Fresk z 1580 roku przedstawiający scenę sądu ostatecznego, być może wzorowany na dziele Michała Anioła z Kaplicy Sykstyńskiej
|
Dla Włochów coś, co kiedyś było wzniosłym hymnem do Boga, straciło swoje sacrum.
Wzdłuż murów katedry umieszczono restauracje i bary, sklepy z odzieżą i pamiątkami. Ludzie siedzą wieczorem, opierając się o renesansowe cegły, być może poprzetykane kamieniami pamiętającymi gotyk. Tak, czy inaczej nie ma świętości. Wszyscy już zapomnieli o wartościach, nic nie może zdziwić, liczy się tylko tu i teraz.
 |
Boczna ściana Katedry
|
 |
Romańska posadzka |
|
Kiedyś przeczytałam w książce Oriany Fallaci "My Włosi nie jesteśmy w te samej sytuacji co Amerykanie, nie jesteśmy tyglem narodów (...) nasza tożsamość kulturowa jest określona od tysięcy lat".
Och to bardzo dobrze widać. Tysiąc lat, a może i dłużej, historia, kultura, ale czy na pewno to nie jest obciążające dziedzictwo.
Podróż druga
Droga z Ferrary do Toskanii wiedzie przez Bolonię. Widzę ją tylko z autostrady.
Tuż za Bolonią wjeżdżamy na drogę w stronę Florencji.
W tym roku nie będziemy jej zwiedzać. Mimo to polecam ogromnie, mimo tłumu turystów i ogromnego upału. W zasadzie Florencja jest cudownym miastem, z pięknymi kamienicami i tysiącem lat kultury, kolebką renesansu. Mimo to za architektoniczną perełkę zawsze uważałam Sienę.
 |
Studnia z pitną wodą
|
 |
Rozpalone uliczki Sieny
|
 |
Ratusz z muzeum Sieny
|
 |
Namalowane okno
|
Siena "zatrzymała się w rozwoju" około 450 lat temu. W 1555 roku połączone wojska Cesarzą Karola V i Republiki Florenckiej, po rocznym oblężeniu zadały cios w samo serce miasta. Siena została zaanektowana przez Florencję, narzucono jej prawo florenckie, a dumni mieszkańcy Contrada, stanęli w obliczu klęski.
Przyjechaliśmy do Sieny późnym popołudniem. Jak zwykle miasto nagrzane od słońca oddawało ciepło.
Zawsze wchodzimy od strony Fontebranda, średniowiecznych kanałów i fontanny z bieżącą wodą. Fascynuje mnie ona niezmiennie,ze względu na przejrzystość wody, jakość wykonania stropów i kanałów łączących ją z podziemnymi systemami wodno-kanalizacyjnymi.
Trzeba pamiętać, że Siena zbudowana jest z dala od cieków wodnych, na wzgórzach, otoczona polami. Brak odpowiedniego nawodnienia miasta, brak świeżej wody, mógłby doprowadzić do upadku miasta. Dlatego już wcześniej od czasów Etrusków, budowano kanały łączące góry z miastem. Były to podziemne akwedukty, a jednym z najważniejszych to akwedukt Fontebranda.
 |
Sklepienie krzyżowe nad zbiornikiem wodnym zbudowane w 1246 roku
|
Drugą po podziemnych zbiornikach na wodę rzeczą, która koniecznie trzeba zobaczyć w Sienie jest Palio. Wyścig konny, niezwykle barwny i krótki, który łamie serca mieszkańcom Sieny od 1652 roku.
W tym roku w pierwszym palio (2 lipca) Contrada dell'Onda (z delfinem).
 |
Ozdoby po zwycięstwie w Palio
|
Siena jest zjawiskowa. Średniowieczne uliczki, kręte drogi, zaułki i zakamarki. Jednolicie wybarwiona cegła. Domy z zielonymi okiennicami. I nad tym wszystkim górująca katedra.
 |
Widok miasta od strony bazyliki św. Dominika
|
 |
Bazylika San Domenico, znana również jako Bazylika Cateriniana |
Podróż trzecia
Morze Tyrreńskie.
Część Morza Śródziemnego między Korsyką, Sardynią, a Półwyspem Apenińskim. nazwa wywodzi się ze starożytnej nazwy Etrusków (Tyrrenhoi lub Tyrrenoi).
To tam od kilkunastu lat spędzamy wakacje. Nie rok w rok, ale zdarzają się lata, kiedy przyjeżdżamy co roku, zawsze w lipcu.
Tym razem postanowiliśmy spędzić tydzień na wsi. 2 km od morza, koło malutkiej miejscowości Pian di Rocca.
Naszymi gospodarzami było wspaniałe małżeństwo Calrissa i Dario, prowadzące gospodarstwo agroturystyczne i uprawę oliwek. Wokół nas wyrósł srebrny gaj oliwny 2500 drzew oliwnych, zamkniętych między wzgórzami a morzem.
Do pewnego miejsca wokół lasu czuło się zapach morza. Dalej wśród spalonych słońcem łąk, nie widać było morza, tylko równą jak stół równinę. I pomyśleć tylko, że do końca XIX wieku były tam bagna i szerokie rozlewiska, które częściowo widać w Naturalnym Rezerwacie Przyrody w Castiglione delle Pescaia (
Riserva naturalne Diaccia Botrona).
Oliwa z drzew oliwnych jest zielona i troszkę gorzka w smaku. Pachnie słoną wodą, morzem, kwiatami. Jest wykwintna.
Wstaję wcześniej, bo słońce zagląda do środka, dając znać mojemu ciału (i głowie), że czas wstawać. Szykuje kawę w kawiarce, którą Clarissa nazywa mokka.
Ciężko mi się z nią porozumieć, bo znam zaledwie parę słów po włosku, a ona żadnego po angielsku. Ale na pomoc przychodzi Gaia, która ma mamę Polkę i świetnie mówi po polsku.
 |
Kawa w ogrodzie pod parasolem z pini
|
 |
Widok na Morze Tyrreńskie o Archipelag Toskański
|
Maremma kojarzy mi się zawsze z komarami (mosquito), które są nieodłączną atrakcją wakacji. Tak jak toskańska kuchnia.
Oczywiście pierwszym wyborem jest pizza. Jednak ten drożdżowy placek rozpowszechnił się tak szybko, ze zastąpił wspaniałą schiaccatę. W dobrych delikatesach placek, przeważnie na wagę, jest dostępny. Toskańczycy bardzo dbają, aby ich kuchnia nie została przygnieciona wysoko przetworzoną żywnością.
Zimą uwielbiam robić dwie zupy ribbolitę i acquacottę.
Acquacotta
dla 6 osób
30 dag cebuli
20 dag selera naciowego
bazylia sucha lub świeża do smaku
1/2 kg pomidorów sparzonych i obranych ze skórki (ja wyjmuj.e łyżeczka gniazda nasienne)
1 l rosołu lub bulionu wegańskiego z samych warzyw i oliwy
15 ml oliwy z oliwek
Parmezan do smaku
czerstwy toskański chleb
Sól i pieprz do smaku
1. Kroję cebulę na plastry i rumienię ja na oliwie w garnku o grubym dnie. (dusić 2-3 minuty)
2. Seler myję i kroję na małe kawałeczki, dodaję do cebuli i duszę 3 minuty.
3. Dodaję suchą lub świeżą bazylię, sól i pieprz. Duszę 20 minut.
4. Dodaje pomidory i duszę jeszcze 10 minut.
5. Zalewam bulionem i gotuję jeszcze 20 minut.
6. Robię grzanki z czerstwego chleba, obsmażając malutkie kawałeczki na oliwie na patelni.
7. Zupę przelewam do miseczek, a następnie podaję osobno grzanki, żeby każdy mógł sobie je nałożyć według upodobania.
Nigdy nie lubiłam tradycyjnej polskiej zupy pomidorowej, zwłaszcza zupy mojej mamy, z gęstym przecierem pomidorowym, śmietaną i masłem. A ta zupa jest dla mnie wybawieniem. Lekkim przeciwieństwem tej papki, którą jadłam przez całe lata.
I teraz patrzę z perspektywy czasu (czas leczy nie tylko rany, ale i umysł) i myślę, że to była kolejna wspaniała podróż sentymentalna.
Dlaczego sentymentalna, bo czułam się w tych wszystkich miejscach tak dobrze, tak wspaniale, jakbym była u siebie. Bo byłam u siebie. Czułam i chłonęłam wszystko co się działo.
Na fali tego uniesienia zapisałam się na kurs języka włoskiego dla początkujących. Viva la vita!
Comments
Post a Comment